Niedziela, 24 września 2006, godz. 15.00
Zegar elektroniczny na dworcu PKP


Moja relacja będzie krótka ponieważ ustaliliśmy, że Izolda napisze obszerniejsze wypracowano o swoim pierwszym pobycie w Katowicach, entuzjaźmie jaki temu towarzyszył, no i oczywiście samym zlocie.

Jakby to jednak było gdybym nie dopisał kilku swoich zdań popijając właśnie Earl Grey’a i słuchając Bacha, którego dostałem od Bianki. A na zlocie było super!!! :D :D

Do Katowic przybyłem o 15.00. Bianka i Izolda przyszły oczywiście pod zegar elektroniczny na dworcu i stamtąd poszliśmy do Silesii City. Po drodze rozmawialiśmy o wieeelu rzeczach, ale z racji, że nie mogę wyręczać zbytnio Izoldy to musicie zadowolić się tym co napisałem. Nie pominęliśmy jednak kwestii przechodzenia przez drogę i autobusu, a o co chodzi z pewnością domyślą się uczestnicy ostatniego zlotu. No więc dotarliśmy do Silesii i od razu nasze nogi skierowały się ku jedzeniu – a dokładnie knajpce o nazwie Sphinks, czy jakoś tak... Pominę oczywiście fakt, że zastanawialiśmy się nad wyborem czegoś do przekąszenia jakieś 15 min, a czekaliśmy na zrealizowanie naszego zamówienia (pizzy) ponad pól godziny! Mimo to było bardzo wesoło, a Izolda wcinała moje oliwki... O 17.00 ruszyliśmy się wreszcie i poszliśmy dalej zwiedzać Silesię – fontannę, sklepy (w których Izolda szukała wdzianek Scully), potem wstąpiliśmy na przepyszną kawę, zwiedziliśmy brudne WC :) (...), itp. Niejednokrotnie Izolda wyrażała swój zachwyt Katowicami ciągle powtarzając "Ale tu fajnie".

Około 19.00 znaleźliśmy się pod pięknie oświetlonym Spodkiem. Zakończeniem był odjazd Izoldy w kierunku Krakowa około 20.00. Nie był to jednak przyjemny odjazd gdyż dworzec oblegały jednostki prewencji i AT (jednostka antyterrorystyczna z oddziałem w Katowicach) czekające na wracających z meczu kiboli. Na dworcu panowało napięcie. Przestraszoną trochę Izoldę wyściskaliśmy na pożegnanie... potem pomachaliśmy... Bianka odjechała autobusem z dworca 15 min później, ja dopiero o 21.00...

Izolda dojechała wkrótce potem szczęśliwie do Krakowa. Muszę tu dodać, że dała się poznać jako naprawdę fantastyczna, rozgadana i wesoła osóbka... Po prostu nie da się jej nie lubić!

W czasie zlotu zrobiliśmy mnóstwo fotek... Kto nie był niech żałuje...


Coś takiego mógł napisać tylko Leszek ;P

--------------------------------------------------------------------------------

"Jak tu ładnie!" czyli Izolda szturmuje na Katowice

Miejsce akcji - Katowice
Czas akcji - 24 września 2006, słoneczna niedziela, godziny popołudniowe
Osoby dramatu - Izolda, Bianka, Leszek

Było ładnie. Było nawet bardzo ładnie w Krakowie dopóki nie wkroczyłam na dworzec główny. Moim oczom ukazało się biało-czerwono-niebiesko-czarne morze ludzi w szalikach, w kamizelkach kuloodpornych, czapach, kaskach... Słowem trafiłam na kinoli jadących w tym samym kierunku co ja :) Moja podróż do Katowic upływała przy radosnych pieśniach "Craaacoooviaaaa" itd. Pomijam 40 minutowe opóźnienie pociągu... :/ Jakby było mi mało wrażeń, Bianka mnie poinformowała, że w Katowicach czeka drugie tyle rozentuzjazmowanych fanów piłki kopanej.. Kiedy już dotarłam na miejsce przeznaczenia i udało mi się odnaleźć Biankę, rozpoczęło się moje zwiedzanie Katowic. No i cóż. Bardzo mi się podobało. Ba - byłam zachwycona! :D Obejrzałam sobie słynny Spodek, który wygląda co prawda jak siedem nieszczęść, ale jest fajny, niesprecyzowanego celu budowlę w kształcie ufoludkowej kopuły, liczne tunele i tuneliki... Na wszystko miałam tylko jedno zdanie - jak tu ładnie! Dzięki Biance mam wyczesane foty ze Spodkiem w tle :) Będzie co pokazywać dzieciom :D Bianka patrzała na mnie jakbym miała parówkę na twarzy, bo ponoć nikt się nigdy tak nie zachwycał Katowicami. A mój zachwyt był szczery i z głębi serca płynął, ach. Ponieważ od ciągłego nadawania zaschło mi w gardziołku, zaczęłam jęczeć, że chce mi się pić. Zresztą jęczałam o to do końca zlotu (kaca brak, więc nie wiem o co kaman). Poszliśmy do McDonalda, wytrąbiłam Colę, obie uraczyłyśmy się pycha lodami - ale oczywiście tylko ja się nim usmarowałam... Bianka twierdzi, że też ma takie ciapowate zdolności, aczkolwiek nie potwierdzam, bo jakoś w naszym gronie tylko ja jem jak prosiak - wychodziłyśmy po Lecha, to miałam na ubraniu i Colę i lody i sos czekoladowy. Po drodze zwiało mi wieczko od Coli, co dało kolejną okazję do ochlapania się. Niektórzy tak mają. Poszłyśmy po Lecha.

Dobiła 15.00 i lada moment miał się pojawić obiekt naszego pożądania. Stałyśmy sobie na przystanku, Lechu pod zegarem... no nieważne. W każdym razie spotkanie z Leszkiem rozpoczęło się od zjebki w moim wydaniu, że "niby czemu my, kobiety, mamy leźć po schodach na górę pod zegar dla niego - faceta". Mojemu oburzeniu nie było końca na całe 20 sekund. Lechu przyjął to dzielnie i mężnie. Następnie podreptaliśmy piechotką do Silesia City - podobno było ją widać już z daleka, no cóż, niektórzy w tym gronie są przyślepawi... :) Pod drodze padło jeszcze kilka razy "Jak tu ładnie!", porobiliśmy fotki na tle wyczesanych budynków. Ładny widoczek. W S.C. pierwsze kroki skierowaliśmy naturalnie w stronę jedzonka. Co to za zlot bez nasiadówy w fast foodzie? Długo nie mogliśmy się zdecydować, bo wybór knajpy to skomplikowana rzecz. W końcu przeforsowałam Sphinx'a i tamteż się skierowaliśmy. Mam osobisty sentyment do tego miejsca. Jak tam ładnie! Po długich i zdających się nie mieć końca negocjacjach pomiędzy dwoma padlinożercami i mną trawożerną, zdecydowaliśmy się na wegetariańską pizzę. Może i stanowię mniejszość, ale za to głośniej krzyczę :) No i oczywiście mam ten swój słynny urok osobisty, który sprawia, że nie sposób mi się oprzeć ani przeciwstawić :) Kelnerzy nas olewali. Ciekawe czemu. Nie byłabym Izoldą, gdybym nie wspomniała z histerią o wodzianie chloralu, który najpewniej dosypią nam do pizzy niczym w Bad Blood, ALE... kelner, który nas obsługiwał był BARDZO podobny do tego kolesia od pizzy z BB! Ronnie Strickland jak żywy! (żart dla wtajemniczonych - "po oczach" LOL!) OK., OK., przyznaję się bez bicia - zjadłam wszystkie oliwki. Bezwstydnie zagarnęłam je z talerzy moich towarzyszy i pożarłam. Zostałam ochrzczona mianem "Oliwkowego Potwora". Z jakiegoś nieznanego mi powodu, Lechu poprosił o demonstrację cięcia kołnierzowego na moim kawałku pizzy, co też chętnie uczyniłam. Potem musiałam to zjeść... ale to nic, mnie nie rusza byle co :D Bianka była "zblehowana". Ta dzisiejsza generacja młodzieży drugiej tury... delikatesy... Udało mi się zjeść pizzę bez nawrzucania jej na siebie, co biorę za osobisty sukces. To chyba zasługa tego przeszywającego spojrzenia, którym patrzeli na mnie Bianka i Lechu kiedy jadłam. Było w tym spojrzeniu coś z niedowierzania. Wiecie jakie to stresujące? A oni po prostu nie mogli wyjść z podziwu, że się na chwilę zamknęłam :D to się nie zdarza tak często, więc trzeba nasycić uszy tym błogim momentem ciszy. Bo jak tylko przełknęłam kęs znowu się zaczęło - "Ciekawe czy Słonko lubi oliwki?". Aha, no i zakozaczyłam fotkami Słoneczka w portfelu. I breloczkiem przy torbie. Byłam z siebie dumna.

Poszliśmy obadać fontannę. Zrobiliśmy parę romantycznych fotek na mostku. Niestety ta biiiiip fontanna nas nie lubi, bo za żadną chorobę nie chciała pokazać jak strzela do góry. Próbowaliśmy różnych technik, łącznie z "ja się odwracam i nie patrzę, a jak się obrócę to Ty masz lecieć'. Na nic to. Więc olaliśmy sprawę i poszliśmy dalej.

Udaliśmy się na wycieczkę sklepoznawczą. Baby jak to baby, zanurkowały w ciuchy a Lechu z wyraźnie zbolałą miną podążał za mną między stojakami. Bianka wypatrzyła parę fajnych ciuchów. Ja natomiast oddałam się mojemu ulubionemu, fascynującemu zajęciu jakim jest wyszukiwanie ubrań Słoneczkopodobnych, czyli a la Scully/Gillian. Takie zboczenie. Udało mi się znaleźć nawet podobną bluzkę do tej z FTF :) :) Następnie, ponieważ marudziłam, że "piiiiić", poszliśmy na kawkę. I już melduję kto co - Lechu i Bianka raczyli się kawą z mlekiem a ja strzeliłam sobie espresso. Przy okazji wyszło moje małomiasteczkowe wiochmeństwo i niewiedza. Powiem tyle. Woda, którą dają do kawy nie jest do rozcieńczania, tylko do popijania. No nieważne. Dobrze, że nikt mnie w Kato nie zna :D Przy okazji nakręciłam dwa filmiki moim przeładnym, wszystko mającym oprócz głównego klawisza, telefonikiem :) chciałam uwiecznić na moim filmie dokumentalnym jak Lechu pije kawę. Toteż zwróciłam się do niego w te słowa - "Proszę napij się kawy". Leszek mało się nie udławił... A mówiłam, że picie kawy i śmianie się w tym samym momencie to zły pomysł. Udało mu się w końcu przełknąć i zapowiedział, że zaraz zwymiotuje. Mmmm. Zrobiłam też krótki wywiad z Lechem, który w przeciwieństwie do Bianki, chętnie odpowiadał na moje pytania. Biana schowała się za cukierniczkę. Jeśli ktoś jest zainteresowany obejrzeniem, to podam na końcu numer konta, cena promocyjna po powołaniu się na forum 399,99 EUR za sztukę. Gorąco zapraszam.

Pooglądaliśmy jeszcze więcej sklepów, pstryknęliśmy fotkę z Omegą :) Potem powędrowaliśmy na górne piętro. Bianka jarała się kinem, ja rzutkami, Lechu maszerował w milczeniu - albo w zachwycie, ciężko stwierdzić :) Wyszliśmy na takie jakiś balkono-taras, whatever, gdzie Bianka popełniła następne fociaki, a ja zaprezentowałam zgromadzonym swoją zakrwawioną skarpetkę (bardzo ładny pęcherz, do dziś noga w bandażu i nie kija chodzić). Pozachwycałam się cudną panoramą Katowic, zapozowaliśmy z Lechem do pamiątkowego zdjęcia, padło kolejne "Jak tu ładnie!" i sobie poszliśmy. Ponieważ zbliżała się 19.00, potoczyliśmy się pod Spodek, aby posłuchać muzyczki. Naturalnie się spóźniliśmy. I powstał dylemat - czy spieszyć się na mój pociąg na 19.50 czy 21.30. Spodek wieczorową porą wygląda lepiej niż za widoku. Jest ładnie oświetlony. A co robią turyści (tak, Lechu, Chińczycy zwłaszcza) jak zobaczą ładny widok? Fotki? That's right! Wygraliście mikrofalówkę! Foty jednak były trudne do zrobienia, bo... no właśnie ciężko to wyjaśnić. Na Spodku była wielka żółta reklama czegoś nie pamiętam czego, za każdym razem zamiast głowy czy twarzy mieliśmy rozmazaną żółtą plamę. Z fizyki jestem noga, ale to pewnie jakieś załamanie światła, zapytajcie Scully, ona Wam wyjaśni i pokaże na rysunku, ja nie umiem :) Akurat w moim przypadku to aparat dobrze wiedział, co robi, bo miał po prostu dosyć mojej gęby ;) Na jednej focie poucinało nam po pół twarzy... widok przekomiczny :D ciekawe czy Bianka zachowała fotkę którąś :) Lechu i Bianka bardzo nie chcieli mnie wypuścić (wiem, wiem, jak też Was kocham). Jednakże perspektywa samotnego znalezienia się na krakowskim dworcu o 23 zaowocowała szybkim marszem na pociąg wcześniejszy. No cóż. Shit happens. Uwaga ciekawostka. Jak tylko się śpieszę, żeby zdążyć, to wiadomo, że pociąg będzie miało opóźnienie. Nie inaczej było tym razem. Według mnie można pisać rozpiski PKP. Anyway. Kupiłam dwie butelki wody, jedną wyguliłam prawie w całości na poczekaniu (z małą pomocą Lecha - przyjaciołom się UFO), a to, co zostało wcisnęłam Lechowi w ręce na widok... uzbrojonych po zęby panów policjantów z karabinami, kaskami i wszelkim wyposażeniem antykibolowym. Czyli powtórka z rozrywki. Aha. Nie wierzcie nigdy tablicy odjazdów. Wysłała nas na zły peron. Co za wioska. Mimo, że tam ładnie. A już się cieszyłam, że te gliny stoją na innym peronie, niż ten, z którego będę jechała. Ha. Ha. Czy już wspominałam, że Lechu był normalnie ekstra szarmancki i chyba z godzinę nosił mi kurtkę? Cóż za marna próba rehabilitacji za wcześniejszy uczynek! Phi! Jaką kurtkę, zapytacie. Po co jej kurtka w ten upał? No cóż. Mam coś kopnięte z termoregulacją. Podczas kiedy inni biegali w podkoszulkach, to ja się błyskotliwie ubrałam w czarny golf z długim rękawem i w coś, co miało udawać skórzaną kurtkę. Szczyt głupoty, wiem. Chciałam zakozaczyc i wyglądać jak Słonko w 8 sezonie, ale znowu mi nie wyszło, trzeba wybaczyć w imię miłości do bliźnich. Przyjechał pociąg, spanikowałam na dobrze znany odgłos "Craaacooviaa", wyściskałam moich ulubionych ludków, wsiadłam, Bianka pstryknęła fotę i odjechałam w siną dal... W pociągu prowadziłam ożywioną korespondencję smsową z Lechem, który zajadał się hamburgerem w McDonaldzie i marudził. Dalej było już tylko ciemno i strasznie i pełno kinoli w tramwaju, 40 minut drogi z tym bydłem do akademika, wizyta w Tesco, prysznic i lulu. Kolejny super wyczesany zlot zakończony.

Kilka uwag luźnych na podsumowanie:
- Dementuję jakoby zloty bez naszego admina były nieudane!!!
- Nie jeździcie nigdy z kinolami, it's no fun, chociaż dobre na odchudzanie.
- Nie mówcie do kibola "proszę", kiedy nie pozwala Wam skasować biletu - walcie od razu "spier... oszołomie jeb...", przetestowałam, działa.
- Trzebaby zrobić ściepę na farbę i odmalowac Spodek, bo wstyd :D
- Jak lody, to tylko w McDonaldzie.
- Fontanny to przebiegłe, złośliwe istoty.
- W Kato jest fontanna-Żaba, jedyna taka na świecie, do której się wrzuca śmieci a nie pieniążki.
- Jak się Lecha przypilnuje, to nie przełazi na czerwonym, tylko grzecznie czeka na zielone.
- Jak się Izolda rozbuja, to przełazi na czerwonym, a nie czeka grzecznie na zielone. Z okrzykiem "Zróbmy coś szalonego! We can do it! We can do it!"
- Bianka umie śpiewać "Rawa Blues Festiwal".
- Podobno, wg Bianki, nadaję się na kibola.
- W katowickiej superjednostce mieszkają superżołnierze, przynajmniej wg Izoldy. Oddajcie Williama, złoczyńcy!
- Dawanie Izoldzie kubka z napojem grozi pochlapaniem wszystkiego dookoła, tak samo rzecz ma się z jedzeniem, ze szczególnym uwzględnieniem lodów.
- Izolda ciągle wisi na komórce. Znajomy obrazek?
- Lechu ma wypasioną koszulkę The X-Files i nie zawahał się jej użyć.
- Lechu odmówił kupienia mi pierścionka z brylantem i Słoneczkowatej Omegi. To sknera jedna, no.
- Lechu nie jest zorientowany w garderobie Słoneczka. Ciężki grzech.
- Gdyby ktoś zapragnął przeżyć przygodę swojego życia w postaci spania na tapetach, to Biana ma tanio miejsce.
- Od Spodka odlatują fragmenty. Już się wyjaśniło skąd Carter miał pomysł na The 6th Extintion.
- Wpuścić Izoldę do sklepu z art. dla zwierzaków, to zaraz coś kupi na prezent - tym razem padło na smycz i Gąsienicę.

Spisane pięknego wtorku, 27 września, w pociągu krakowianka, relacjo Kraków Gł.- Kołobrzeg, na odcinku Zabrze - Poznań, w towarzystwie mnicha z trzema węzłami, łysego pakera, podsypiającej babci i potarganego kolesi w okularach; do Worda wklepane bez poprawek, z merytoryczną pomocą Lecha i Bianki :)

Alem się rozpisała, fiuuu fiuu...


Coś takiego mogła napisać tylko Izolda ;P